w kleszczach ... hipotez

Czy Wenecję zniszczą lodowce?

 

        Wbrew pozorom tytuł nie jest objawem postępującej paranoi – tylko na pierwszy rzut oka jest on sprzeczny z doktryną globalnego wzrostu temperatur. Po części tekst będzie próbą odpowiedzi na alarmistyczne wieści ze Stanów i – zwłaszcza – Kanady o soczystej śnieżnej zimie zaprzeczającej, jak się wydaje, wyżej wspomnianej koncepcji, czy teorii. Na pewno też pobudzi – tekst, nie doktryna, gdyż ta i tak pobudza – krążenie u wielbicieli wiekowych profesorów i ich równie wiekowych dzieł – stanowiących dla niektórych kostycznych umysłów podstawę wiedzy o meandrach zmian klimatycznych.

 

Co się dzieje, czy niedawno działo w Wenecji, wiemy. Wzrost poziomu wody, będący min wynikiem znacznych, katastrofalnych opadów deszczu. Ten problem dotyka różne regiony Europy – naprzemiennie z dramatycznymi długotrwałymi suszami występują bardzo gwałtowne, o cechach kataklizmu opady deszczu, śniegu,

a również gradu o wielkościach wcześniej nieznanych. I jedne i drugie powodują ogromne zniszczenia zarówno budynków, pojazdów, jak i upraw. Potęguje dramatyczny wymiar tych zjawisk ich połączenie. Ludzi dokładają ogromnych starań, by nawadniając uprawy zapobiec skutkom katastrofalnej suszy, a gdy już coś im się uda wyhodować – przychodzi opad, który wszystko niszczy. Jak coś ocaleje, to są jeszcze wichury, burze, wreszcie tornada. Dlaczego tak się dzieje, co z tym można zrobić?

 

Po pierwsze uświadomić sobie nie poszczególne zjawiska z osobna, a łączyć je w ciągi przyczynowo-skutkowe. Jak to się mówi – nie opisywać każdego drzewa z osobna, tylko zobaczyć las.

 

Wyobraźmy sobie, że wzrost siły oddziaływania Słońca jest nie owocem chorej wyobraźni lewaków połączonej ze spiskiem masońsko-satanistycznym – tylko faktem. To oczywiście bzdura, ale na roboczo przyjmijmy, że tak jest.

Wtedy być może prawdziwa okazałaby się teza o gwałtownym i coraz to przyspieszającym procesie topnienia lodowców Arktyki, Antarktydy, ale również tych wysokogórskich. A jeżeli tak się dzieje, to można sobie wyobrazić, że woda z tych topniejących lodowców w części wsiąka w ziemię lub zasila wody oceaniczne, lub śródlądowe – ale znaczna część paruje i w postaci ogromnych ilości pary wodnej wędruje przez atmosferę kierowana prądami powietrznymi – które z kolei pozostają w zależności np. od prądów oceanicznych, ale także od ukształtowania powierzchni Ziemi i temperatur lokalnych.

 

I w zależności od tego, z jakimi warunkami termicznymi te masy pary wodnej się spotkają , ulegają skropleniu, jak w w wypadku obecnie Wenecji, Włoch, Francji, czy Hiszpanii – ale obecnego praktycznie na całym świecie…

.albo ulegają zmrożeniu nad obszarami bliskimi koła podbiegunowego i charakteryzującymi się naturalnie niższymi temperaturami (co wynika np. z mniejszego wpływu ciepłych prądów oceanicznych, które działają na Europę, ale niekoniecznie na interior - Kanadę, czy północne obszary USA.

 

W normalnych, powiedzmy jeszcze XX wiecznych warunkach te zjawiska występowały na tych terenach, ale z zachowaniem pewnego harmonijnego porządku, czasu trwania i proporcji.

W obecnych, wynikających z założonej wyżej hipotezy (a może rzeczywistości), proporcje zostały zaburzone, gwałtowność działających czynników powoduje wzrastającą i nieobliczalną gwałtowność zjawisk klimatycznych. I tak to się – z niepewnymi, nieznanymi rokowaniami na przyszłość - kręci.

 

Na koniec – miłośnikom starych profesorów i ich równie starych dzieł, warto może podpowiedzieć, że dopiero od niedawna – a i to nie jest to refleksja powszechna – zdajemy sobie sprawę z ogromu wpływu działań człowieka, jego przemysłu i konsumpcji na stan klimatu.

I bez znaczenia w tym momencie jest, czy zmiany wynikają, jak się powszechnie sądzi z emisji gazów cieplarnianych, czy – moim zdaniem – ze spadku masy Ziemi, połączonego ze skutkami emisji CO2 i podobnie działających czynników.

 

Warto również, jak sądzę, zastanowić się – i nie jest to najmniej ważny element tych rozważań – co się stanie, gdy za 5, 10,20 lat te lodowce zostaną przez coraz mocniej operujące Słońce – stopione? Po czym przewędrują w postaci chmur i spadną na Ziemię: deszcze, śniegiem, gradem. Że się podniesie poziom wód wewnętrznych i oceanów, to już jest od dawna wieszczone, więc to żadne odkrycie. Ale czy brak czap lodowych spowoduje, że nie będzie już niczego, co odbijając światło słoneczne, topniejąc, parując, tworząc chmury i chłodząc powietrze – nie będzie już niczego, co nas przed promieniowaniem Słońca będzie chronić. Będzie tylko grzanie i grzanie i grzanie – i co wtedy?

 

 

Ważne jest, że weszliśmy w fazę dotąd nieznaną ludzkości – zmiany klimatyczne przestały wynikać z wahania naturalnych cykli przyrody – a stały się co najmniej ściśle powiązane z działalnością z człowieka.

 

A gdyby ktoś nie wierzył, polecam proste doświadczenie: niech leży w łóżku przez np. miesiąc nie wstając – lejąc i waląc pod siebie, smarkając i rzygając.

 

Niech leży i nie marudzi, nie krzywi się – tylko myśli o tym, że ludzkość wobec Ziemi robi to - bezustannie.

 

Dziękuję za uwagę